Forum  Strona Główna



 

Świat Niepewny - wszystkie odcinki

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Uprad Medialnyh Sprav / Prawda
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Marcel Hans
Mieszkaniec



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 18:33, 01 Maj 2010    Temat postu: Świat Niepewny - wszystkie odcinki

Obywatele Mikrosławii jakiś czas temu zamieściłem tutaj pierwszy odcinek, jednak mijałoby się z sensem abym po kolei zamieszczał te 9 odcinków spamują tylko Wasze forum, dlatego stworzyłem ten zbiorczy temat. Jest to jedyne opowiadanie jakie powstało w RSiT - jedyny serial.

***
[size=150]ODC.1[/size]
Wstęp:
Tyle ostatnio było rozmów o serialu postanowiłem się więc zabrać do pisania. Nie za bardzo może umiem, dlatego tutaj zamieszczam pierwszy odcinek serialu, który opowiada o Wilhelmie Gernie - ambasadorze Trizondalu, który w niepewnych czasach, gdy wojna miała wybuchnąć został oddelegowany na placówkę w Nowej Menii (Surmenia). Podczas tego pobytu spotka go wiele przygód. Życzę miłej lektury! Proszę o komentarze!

Dzień 1 - Początek drogi ku nieznanemu

"Weź parasolkę koniecznie!" - krzyczała moja kochana żona Edit, gdy ja tymczasem grzebałem w szafie, w poszukiwaniu ubrań. Przez myśl przeszło mi "a na cholerę mi ten parasol jak w Nowej Menii jest po 38 stopni gorąca". Na szczęście moja głowa pracowała szybciej niż język i tego nie wypowiedziałem. Spojrzałem na zegarek: już 11:00, jeszcze tylko godzina w moim kochanym domu w Meridzie, pięknej i słonecznej Meridzie. Poszedłem do kuchni, napiłem się jeszcze kawy z żoną, dzieci w szkole. Byłem zły i nieszczęśliwy, że je tam wysłałem. Eh, a mogłem im przybić tą zakichaną pieczątkę na usprawiedliwieniu. Trudno już, spojrzałem w mętną, beżową kawę w mojej filiżance. Żona oczywiście mnie pocieszała: "Wilhelm wszystko będzie dobrze, nie martw się!". Włączyłem radio, może niepotrzebnie. Akurat były wiadomości, spiker mówił "dziś o godzinie 8 rano doszło do strzałów na granicy surmeńsko-monderyjskiej, sprawcy niewykryci", ta wiadomość tylko mnie przestraszyła. Słuchałem dalej, tym razem trochę o pogodzie, nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Spojrzałem, dopiero 11:30. "Ciekawe kto to" - pomyślałem. Otworzyłem, 4 żandarmi - moja ochrona. Zapytałem :
- O co chodzi? Zegarka nie macie?
- Mamy panie ambasadorze! Melduję, że kazano nam przyjść specjalnie wcześniej! W urzędzie miasta czeka na nas rządowy posłaniec!
- No co ja z wami mam! Idźcie już, zaraz zejdę z bagażami - wydałem polecenie, jakbym był ich przełożonym
- Tak jest! - odkrzyknęli

Oj, jak ja takiego czegoś nie cierpię. Pożegnałem się z żoną i wziąłem walizkę oraz mniejszą torbę na ubrania. Zszedłem na ulicę, włożyłem wszystko do auta. Zapaliłem papierosa, bo tutaj Edit na pewno nie zobaczy. "Oh, jak ja uwielbiam papierosy marki Tri-Fajer - tylko Bóg jeden wie czy je jeszcze zapalę " - pomyślałem. Po 20 minutach drogi byliśmy w urzędzie miasta. Posłaniec przekazał mi krótkie informacje, że mam uważać i nigdzie nie ruszać się bez żandarmów. Przytaknąłem mu, ale myślami byłem jeszcze w moim cudownym domku.
Wyruszyliśmy w drogę na lotnisko. Oczywiście z Meridy nie ma bezpośredniego samolotu do Nowej Menii to też musiałem lecieć do stolicy Monderii. Po około 3 godzinach lotu stanąłem na monderyskiej ziemi. Pogoda była faktycznie deszczowa, żałowałem wtedy iż nie wziąłem parasola tak jak doradzała moja żona. Zanim doszedłem do drzwi wejściowych na terminal podbiegło do mnie i moich żandarmów 8 monderyskich policjantów z tzw. Landsdienste (służba krajowa) poprosiło o dokumenty, gdy im pokazałem natychmiast zakuli nas w kajdanki. Mój strach był wtedy przeogromny, cały się trząsłem. Nigdy chyba nie zapomnę tego momentu, gdy jeden z nich podniósł na nas broń i chciał rozstrzelać, jednak ich dowódca rozkazał się na razie wstrzymać. Na lotnisku pozwolono mi wykonać jeden telefon do Trizopolis, do Ministra Spraw Zagranicznych:
- Halo - zabrzmiał głos w słuchawce, znudzony i niechętny do kolejnej rozmowy
- Halo! Tu Wilhelm Gern, potrzebuję pomocy! Aresztowali mnie i moch żandarmów na lotnisku w Hansii, błagam pomóżcie nam! Oni nas chcą zabić - niestety po tych słowach połączenie zostało przerwane.

Landsdienste zaprowadzili nas do aresztu, który znajdował się na lotnisku, każdego z nas osadzono w osobnej celi.Po kilku godzinach przyszli po mnie dwaj funkcjonariusze, wyciągnęli z celi, oznajmili mi, iż mogę wyruszać w dalszą podróż, lecz bez moich żandarmów oraz bez bagaży. Wsiadają do samolotu, z mojego okna widziałem jak Landsdienste rozstrzeliwali moich przyjaciół i współpracowników na płycie tego przeklętego lotniska. Co przyniesie jutro, po wylądowaniu w Nowej Menii? To pytanie pozostało do końca dnia bez odpowiedziec,gdyż samolot leciał przez Austro-Węgry.


[size=150]ODC.2[/size]
Dzień 2 - chłodne przyjęcie

Około 6 nad ranem mój samolot zaczął kołować na lotnisku w Nowej Menii - stolicy Królestwa Surmeńskiegom, zastanawiałem się wówczas jak mnie powitają gospodarze tego nieznanego mi państwa. Miałem nadzieję, że tak jak kiedyś w Austro-Węgrzech stanie przede mną sam władca, niestety zawiodłem się. Schodzą po czarnych schodach z samolutu, na końcu lotniska stało trzech funkcjonariuszy Jednostek Szybkiego Reagowania ubranych w wyjściowe stroje, a jeden z nich trzymał flagę narodową Księstwa Trizondalu. Obok nich stał ładnie ubrany, w czarny garnitur, poważnie wyglądający minister spraw zagranicznych Królestwa Surmeńskiego. Gdy szedłem w stronę Jiorga Mensena (MSZ Surmenii) zamiast przypominać sobie podstawy surmeńskiego ja żałowałem, że nie wziąłem tego cholernego parasola. Lało strasznie. No cóż, moja głupota znowu się ujawniła - pomyślałem, gdy stałem już przed Mensanem i zastanawiałem się co on mówił. A mówił twardą i czystą jednak starą juz i rzadko używaną surmeńszczyzną. Po przetłumaczeniu w mojej głowie tak wyglądała rozmowa:
- Witam pana panie ambasadorze, niezwykle mokro, tfu miło pana gościć w naszym Królestwie
- Również serdecznie witam pana, panie ministrze. Nie byłem przygotowany na taką pogodę, ale myślę iż dam radę coś kupić co mnie ochroni- odpowiedziałem po surmeńsku.
- Ależ spokojne myślała, to było krótko - odpowiedział po trizondalsku, to miało pewnie brzmieć: "spokojnie, to tylko chwilowe" niestety mu się nie udało.
- Może zaczniemy mówić w ogólnie przyjętym języku wszystkich narodów? - zaproponowałem.
- Dobrze cieszę się. Zapraszam do samochodu, pokażę panu ambasadę i pana mieszkanie.

Pojechaliśmy na ulicę im. Trzech Synów - niestety ale nikt nie potrafił mi wytłumaczyć skąd taka dziwna nazwa. Moja ambasada miała numer 1, po jej drugiej stronie był ogromny plac, Plac Surmeński, na którym ciągle było gwarno i tłoczno,całą dobę. Budynek był bardzo stary i neogotycki, nie brakowało tam jednak romańskich łuków. Wszystko było wzniesione z kamienia. Nad drzwiami widniał ogromny napis,którego nie można było zapomnieć: "Πραωο νασζyμ życηεμ, α σπραωηεδληωοść cελεμ " czyli "Prawo naszym życiem, a sprawiedliwość celem". Jak się dowiedziałem później od Mensena dawniej mieścił się tutaj Trybunał Rewolucycjny, a budynek ten powstał specjalnie w tym celu. Na Placu Surmeńskim wykonywano zaś wiele egzekucji. Mury faktycznie były bardzo grube i solidne, a wszystko białe. Pokazano mi lochy na dole, były przerażajace. Wszędzie było ciemno, a gdy latarnia oświetliła jakaś część to na ścianach widziałem brunatne plamy, jakby z krwi. Dodatkowo dowiedziałem się, że w budynku też jest miejsce pochówku przywódców dawnej surmeńskiej rewolucji, ich zwłoki to już kości które leżą na ogromnych płytach z napisem "Hańba zdrajcą surmeńskim". Przeraziło mni to bardzo. Mensen niestety szybko musiał mnie opóścić przydzielono mi do pomocy jedyną osobę w ambasadzie, która nie była narodowości trizondalskiej, a sclavińskiej przy czym jej ojciec był obywatel Al Rajn nazywała się Hilesza al-Ewile. Była bardzo miłą osobą, dodatkowo umiała bardzo dobrze mówić po trizondalsku co mnie zaskoczyło. Okazało się, że studiowała długo w Rotterze.

Gdy już zwiedziłem moje przyszłe miejsce pracy Hilesza pokazała mi moje mieszkanie. Znajdowało się ono po drugiej stronie ulicy w pięknej, okazałej, zabytkowej kamienicy na 2 piętrze. Dodatkowo moim sąsiadem był ambasador Rzeczpospolitej Sclavinii - Lucjan Wilk oraz ambasador Królestwa Nowalu - Fryderk Le Wyk. Byli to bardzo mili ludzie, mi przychylni. Oprowadzili mnie po mieście. Miasto było faktycznie bardzo urokliwe, tak jak opisywała to moja ciocia w listach. Było w Nowej Menii bardzo dużo geometrycznych placów, skwerów, zabytkowych kamienic i parków. Niestety ostatnimi czasy, jak opowiadał mi Fryderyk Monderyjczycy - największa surmeńska mniejszość narodowa dokonywali krwawych mordów na Surmeńczykach, dlatego poradzono mi abym nie pokazywał się w ich dzielnicy. Wieczorem do mojego 3-pokojowego mieszkania z kuchnią i łazienką przyszedł Komisarz Honorowej Gwardii Jednostek Szybkiego Reagowania, wyjaśnił mi iż obecnie posiadamy na składzie tylko 3 gwardzistów, a reszta wyjechała już do Trizondalu, oni też mieli to zrobić wkrótce po moim przybyciu. Wszystko ze względu na wydany wówczas rozkaz Księcia Trizondalu o ewakuacji Honorowych Gwardii JSR z terenów uznanych za zagrożone konfliktem zbrojnym.

Gdy Komisarz udał do swojego mieszkania, ja zrobiłem sobie smakowitą kolację, umyłem się i położyłem spać. Niestety nie było mi tej nocy dane usnąć w spokoju. Nagle pod domem usłyszałem jakieś krzyki po monderysjku, na szczęscie język ten umiałem bardzo dobrze, brzmiało to mniej więcej tak "Śmierć wszystkim obcym! Nowa Menia jest monderysjka!". Próbowałem usnąć jednak to nie pomagało, nagle ktoś wrzucił mi przez okno cegłę, na której był list pisany łamaną surmeńszczyzną "zgiń wschodni psie razem z innymi w ogniu sprawiedliwości" - gdzieś tak brzmiał jego sens. Uznałem, że nie ma sensu dzwonić po surmeńskie służby teraz, a uczynięto rano, pomyślałem - "pierwszy dzień i już prosić o pomoc Surmeńczyków? wyśmieją mnie!". Udało mi się usnąć, krzyki ustały.


[size=150]ODC.3[/size]
Dzień trzeci - Wietrzna Góra

"Niech ktoś do jasnej cholery zasłoni te okna" - taka była moja pierwsza myśl gdy tylko obudziłem się drugiego dnia swojego urzędowania w Nowej Menii. Promienie słoneczne wpadały przez wielkie, czyste okno prosto w stronę mojego łóżka, akurat mi na twarz. Obok stał stoliczek nocny z zegarkiem, a na nim godzina 6:20. Myślałem, że zwariuję ale cóż nie opłacało się już iść spać. Wstałem, włączyłem telewizor, a miałem tam kablówkę więc było mojego kochane TVR oraz sclavińska TV Muzyka*. Ramówka tej ostatniej była jak zawsze świetna więc pogłośniłem odbiornik i poszedłem się myć. Po orzeźwiającym prysznicu wziąłem się do robienia zwykłej jajecznicy i wówczas kpiąc sobie z czarnej propagandy przeciwko mojego Księstwu pomyślałem - " jednak nie o tym pisali ostatnio w monderysjkich gazetach - jako o śniadaniu burżuazyjnych dyplomatów". Około godziny 7 przełączyłem kanał na TVR aby posłuchać wiadomości. Nic specjalnego jeszcze u nas się nie działo jak to zawsze. Ucieszyło mnie jedynie zwycięstwo Orłów Rottery w pucharze trizondalskim. Zmieniłem ponownie kanał na TV Muzykę i jakoś przed 8 zasnąłem ponownie.

Po 10 usłyszałem silne walenie do drzwi, które mnie obudziło. Zgasiłem tv bo myślałem, że o niego chodzi, gdyż grał dość głośno poczym znowu położyłem się spać. Niestety "pukanie" nie ustawało w żaden sposób, a jedynie się nasiliło. Wstałem więc wściekły i otworzyłem te drzwi, a w nich stał młody chłopak, niskiego zwrotu o blond włosach, lekko przygarbiony i bardzo chudy za nim zdążyłem coś powiedzieć odszedł jednak wcześniej wręczył mi list. Na moje krzyki nie reagował i wybiegł na ulicę. Ja tymczasem zamknąłem drzwi usiadłem w kuchni, przy stoliku i rozpieczętowałem tą przesyłkę. W środku znajdowała się tylko zwykła kartka zapisana odręcznie niebieskim atramentem, a później chyba krwią przyczym w gdzieniegdzie tekst był rozmyty, a list postrzępiony. W górnym prawym rogu była miejscowość i data, która uległa jednak częściowemu zamazaniu "Ωηετρζνα Γóρα / Einen Luften Wierch/ Wietrzna Góra 28.06.1....". Gdy to zobaczyłem zastanowiło mnie, jak ktoś kto pisze krwią z braku atramentu może marnować czas i owy atrament na stosowanie jednej nazwy w 3 językach? No cóż... Najbardziej w oczy rzucał się natomiast nagłówek napisany jedynie po surmeńsku "Προśбα ο πομοc δλα Ναροδυ Τρηζονδαλσκηεγο να ζηεμηαcχ Συρμεńσκηcχ " co zapewne po przetłumaczeniu znaczyło "Prośba o pomoc dla Narodu Trizondalskiego na ziemiach Surmeńskich". Tytuł jeszcze bardziej mnie zainteresował niż nazwa miejscowości w 3 językach. Reszta listu była napisana w języku wszystkich narodów, przytoczę go (pisownia wielkich liter oryginalna):

"--------My, Naród Trizondalski wzywamy Jego Ekscelencje Ambasadora Księstwa Trizondalskiego na Królestwo Surmeńskie Wilhelma Gernie oraz całą administrację Naszej Ojczyzny Ukochanej do pomocy nam - Narodowi Trizondalskiemu na ziemiach Surmeńskich!
--------Wydarzenia ostatnich dni jakie mają miejsce w Nomosie Zavarskim**, a konkretnie zaś w okolicach Wietrznej Góry, która przecież od wieków była Miastem Narodu Trizondalskiego na tych ziemiach powinny być natychmiastową mobilizacją dla władz najwyższych Księstwa Naszego do ratunku i obrony Narodu Trizondalskiego! W dniach ostatnich tj. między 20 a 28 czerwca dokonały się rzeczy niebywałe, a których się spodziewaliśmy od dawna. naród surmeński nie mogąc znieść swojej niższości względem Narodów Sąsiednich dokonuje licznych mordów na Trizondalczykach zamieszkałych w regionie Wietrznej Góry, a także na obywatelach innej narodowości. Przy czym mordy te są całkowicie zaplanowane i nadzorowane od górnie, o czym niech świadczy np. sam fakt odbywania się upozorowanych i pokazowych procesów sądowych nad Narodem Trizondalskim w języku starosurmeńskim, który ledwo co znają sami Surmeńczycy. Ostatnich 3 nocy wymordowano większość mieszkańców Wietrznej Góry pochodzenia Trizondalskiego, jako powód podając zagrożenie dla pokoju. Mordowano dzieci i ich matki, a mężczyzn zamykano w szkołach naszych i podpalając całe budynki. Nie wiemy czy dożyjemy jutra w tej niebezpiecznej krainie, gdzie naród surmeński ujawnia swoje prawdziwe zbrodnicze chęci.
--------- W związku z powyższym prosimy Jego Ekscelencję Ambasadora Gernie o jak najszybszą reakcję i obronę Narodu Trizondalskiego! Reakcja ta jednak winna być stanowcza, absolutnie nie pojednawcza! Nie możemy bratać się kimś kto morduje nasze dzieci, matki i ojców oraz mężów! List ten zasyłamy przez posłańca naszego gdyż surmeńczycy obecnie kontrolują wszelkie urzędy pocztowe i tylko na niego liczyć możemy.
(-)My, Naród Trizondalski"


Lis ten był przepełniony emocjami, przy czym nie brakowało to słów patetycznych i mocnych. Bardzo mnie to zaniepokoiło. Gdy czytałem list jednak musiałem zwrócić uwagę na kilka ciekawych rzeczy. Otóż dlaczego autorzy napisali "Narodów Sąsiednich"? Poza tym po co używali zwrotów niczym z biuletynu partii nacjonalistycznej? "Przecież Trizondalczycy od wieków byli pokojowo nastawieni do wszystkich" - pomyślałem. W tym wszystkim nie pasowało mi jeszcze jedno, a mianowicie - po co Surmeńczycy mieliby mordować Trizondalczyków, wszyscy bowiem wiedzieli, że tylko Księstwo Trizondalu jakoś broni ich przed wojną z Monderią. No cóż... jednak moim obowiązkiem było zająć się tą sprawą jak najszybciej. Zadzwoniłem jeszcze po policję w sprawie tego stłuczonego okna. Jak się okazało rozłożyli oni tylko ręce. Nie czekając więc ani chwili dłużej zamówiłem taksówkę i pojechałem na dworzec, a ten był wyjątkowo piękny. Było tam 10 peronów, wszystko było pięknie zabudowane mozaikami. Okna były zdobione witrażami. Pociągi były bardzo nowoczesne.

Kupiłem bilet do Wietrznej Góry oraz książkę o regionie Surmenii jakim jest Nomos Zavarski. W czasie podróży dowiedziałem się, że Wietrzna Góra to duże 800-tysięczne miasto w 48% zamieszkane przez Trizondalczyków, w 12% przez Monderyjczyków, a w pozostałych 40% przez Surmeńczyków. Zostało ono założone właśnie przez trizondalskich osadników w 1367 roku. Książka chociaż zawierała interesujące mnie dane szybko usypiała. Po ok. godzinie lektury przymknęło mi się oko. Obudziłem się 3 godziny potem na dworcu w Menii - stolicy Nomosu Zavarskiego, więc do Wietrznej Góry zostało jeszcze tylko 340 km pomyślałem już lekko uradowany. Tymczasem za oknem lało, niebo było zachmurzone gdyż nie widziałem gwiazd. Spojrzałem na zegarek, "już 2 w nocy" - pomyślałem. Postanowiłem się jeszcze przespać. I tak minął mój kolejny dzień w Surmenii.

* TV Muzyka - autentyczna stacja tv prowadzona przez Aarona
* Nomos Zavarski - autentyczna jednostka podziału Królestwa Surmeńskiego ze stolicą w Menii


[size=150]ODC.4[/size]
Dzień kolejny - Gmach Sądu

Niewiele tamtej nocy spałem, obudził mnie wybijany rytmicznie stukot pociągowych kół. Gdy otwarłem oczy w oknie tylko same pola, a Słońce dopiero się budziło do życia. Spojrzałem na zegarek, dopiero była 5 nad ranem. Wyszedłem z przedziału, kupiłem w wagonie restauracyjnym mocną kawę i wziąłem ją ze sobą z powrotem. Podczas jej picia po moim wagonie chodził dzieciak ze świeżymi gazetami, kupiłem jedną aby dowiedzieć się co na świecie. Na pierwszej stronie pisało o jakiś problemach w rządzie surmeńskim. Na drugiej dali moje ulubione: "Χυμορ", czyli po naszemu po prostu humor. Jeden dowcip bardzo mi się spodobał, zacytuję (z wolnego tłumaczenia):
"Pewnego razu gdy Patriarcha Rotryjski jeździł autem po Rotrii rzucił do swojego szofera:
- daj mi poprowadzić, od 3 lat nie jeździłem autem! - zmiana za kierownicą zaszła bardzo szybko. Jednak Patriarcha jechał tak szybko, że zatrzymała go policja:
- Dzień dobry - powiedział przerażony policjant widząc Patriarchę za kierownicą, przeprosił na chwilę i zadzwonił do swojego szefa:
- Szefie zatrzymałem kogoś bardzo ważnego! Co mam zrobić?!
- A kto to jest? Burmistrz miasta?
- Nie!
- Może jakiś minister?
- Też nie?
- To może władca jakiegoś państwa?
- Nie...Tzn. nie wiem kto to, ale jego kierowcą jest Patriarcha Rotrii".

Dalej już niestety czytanie nie było takie miłe. Na ostatniej stronie, w krótkim artykule napisano o sprawie Wietrznej Góry, obwiniano tam za wszystko Trizondalczyków i Monderyjczyków jako "obce elementy", czułem jak ze złości się we mnie gotowało. Gazetę wyrzuciłem przez okno i jeszcze przez 2 godziny jechałem do Wietrznej Góry. Pociąg nie wjeżdżał do miasta normalnie, a tunelem dokładnie tak jak w Trizopolis. Gdy wysiadłem, peron wyglądał jakby jakiś festyn nim przeszedł, a później strażacy ćwiczyli gaszenie pożarów. Dworzec w środku już był porządnie posprzątany i dość ładny, wszystko były pomalowane na żółto. Po wyjściu z dworca postawiłem pierwsze kroki w Wietrznej Górze na placu Ludów Wschodu. Wyglądał całkiem inaczej niż na fotografiach w książce. Kamienice miały powybijane okna i wiele z nich jeszcze dogasało, z tego co zdążyłem zauważyć. Na placu nie było prawie nikogo. Nagle podeszła nie wiadomo skąd grupka ludzi. Zaczęli mnie całować po rękach i mówić do mnie "wybawco". Zapytałem kim są okazało się, iż Trizondalczykami. Tak oto zreferowano mi sytuację (oczywiście człowiek to opowiadający bardzo kaleczył trizondalski, a w innym języku nie umiał, to jedynie te słowa oddają sens tego co mówił):

"Dnia 27 czerwca już na wieczór zaczęły się w mieście zamieszki. Początkowo policja nie reagowała jednak potem rzucili do walki wszystkie swoje siły. To nic nie dało, bandy ubrane w czarne stroje, z kapturami na głowach dalej niszczyły witryny sklepowe, samochody. Nagle zaczęli rzucać kamieniami w domy i podpalać je. Później brali siłą przechodniów, ustawiali na środku placu Ludów Wschodu po czym jeden z nich krzyknął >>ogień!<< otwarto ogień z karabinów maszynowych 3 seriami i tak przez całą noc. Nad ranem wszystko ucichło, do miasta weszło wojsko i schwytało paru morderców. Podobno w jednej z dzielnic miasta - Γησενωαλεσ (nazwa nie do przetłumaczenia na jakikolwiek inny język) doszło do masowych mordów i podpaleń, wyciągnięto wszystkich z domów i wymordowano. My jednak siedzieliśmy w swoich domach bojąc się dalej o swoje życie. Około 15 dnia 28 czerwca usłyszałem 3 krótkie wybuchy, po czym jeden ogromny (to zapewne wybuchy w koszarach i arsenał) i rozpoczęła się bitwa uliczna. Gdy już żołnierze się poddali i ich rozbrojono na ulice wyjechało kilka wozów, a na ich przyczepach stali mówcy i krzyczeli przez megafony >>Naród Surmeński ma dość poniżania! Surmeńczycy wstańcie wymordować Trizondalczyków i Monderyjczyków!<< na początku nikt na to nie reagował. Więc wieczorem na ulice wyszły bojówki, po 3 osoby. Ich sposób działania był jednak trochę inny niż ostatniej nocy, ale byli to ci sami ludziem podchodzili oni do przechodniów pytali o narodowość i każda osoba z bojówki zbierała ludzi jednej narodowości. Pod koniec Trizondalczyków wprowadzili na plac Ludów Wschodu, w sam jego środek, Surmeńczyków i Monderyjczyków wzięli na dworzec jednak wsadzali ich w inne pociągi. Trizondalczyków rozstrzeliwano. W nocy bandy na powrót podpalały wszystko i niszczyły. Podobno w całkowicie trizondalskiej dzielnicy Σταρα Γóρα - Stara Góra wyciągano ludzi na place i na polany tam ustawiano ckm-y i rozstrzeliwano, zaś ich mieszkania podpalano, tych którzy przeżyli traktowano bardzo okrutnie podobno nawet wydłubywano oczy! Moja siostra została zgwałcona, a potem kaza..."

Niestety tego zdania nie dokończył, usłyszałem strzały on padł na ziemie z krwią w ustach. Wszyscy Trizondalczycy ukryli się w gmachu sądu, który był za naszymi plecami. Szybko wyciągnięto z piwnicy zapasy broni, były jednak one bardzo skromne z resztą nie ma co się dziwić to był sąd, a nie koszary. Zabarykadowano drzwi, ja wszedłem z kilkoma osobami na drugie piętro, tam prowadziliśmy ostrzał z okien. Na placu było już pełno bojówek z karabinami. Prowadzili oni stały ogień przeciwko nam! Krzyknąłem im, że mam immunitet dyplomatyczny, ale to nic nie dało. Poznałem podczas tej obrony gmachu sądu i naszego życia prawdziwego patriotę - Fryderyka, który jak ja mieszkał w Meridzie kiedyś. Gdy skończyły się nam naboje ja poszedłem powiedzieć wszystkim, że gdy rezerwy dojdą do ok. 500 ostatnich kul to należy je oszczędzić aby każdy z nas mógł sam odebrać sobie życie. Gdy wróciłem na piętro Fryderyk leżał na balkonie, a przy nim wisiała trizondalska flaga, którą próbowano podpalić, jednak on celnie zabijał niedoszłych podpalaczy. Zapytałem:
- Co robisz człowieku? Oszalałeś?
- Nie oszalałem! Powiesiłem naszą flagę i tak długo jak ona będzie wisieć tak długo będę jej bronił, ale gdy ona spłonie albo spadnie sam sobie odbiorę życie. To mój Trizondal - krzyknął, a był to jego ostatni krzyk w życiu. Z ust jego wydobywała się krew.

Do mnie do pokoju przybiegł jeden z Trizondalczyków i powiadomił, że nie ma już amunicji, wzruszyłem tylko ramionami. Nagle na placu odbyły się strzały. Zauważyłem czołg wjeżdżający przez przednią bramę. "Jeszcze nigdy nie widziałem aby jeden naród bił się przeciwko sobie, a teraz mam okazję" - pomyślałem. To było surmeńskie wojsko, które miało nas uratować. W związku z tym zszedłem na dół i zaproponowałem aby ruszyć ze wszyskim co mamy na bojówki, wszyscy się zgodzili. Na placu Ludów Wschodni szybko poza Trizondalczykami i żołnierzami leżały już tylko same trupy. Jeden z bojówkarzy uciekł, jednak złapali go nasi przyprowadzili przede mnie i zapytali co mają zrobić. Poradziłem im aby zrobili to co on i jego bracia braciom trizondalskim. Trizondalczycy zaczęli go kopać, bić. Zmarł na miejscu z powodu wykrwawienia. Miasto wyglądało strasznie. Wszystko zalane krwią, podpalone i przedziurawione. Najgorsze były te trupy na ulicach. Spojrzałem na gmach sądu, a tam na balkonie stał surmeński żołnierz i chciał ściągnąć naszą flagę, natychmiast jego oficer kazał mu zejść na dół i ją zostawić w spokoju. Razem z kilkuosobową delegacją trizondalską zdjęliśmy ją i przykryliśmy ciało Fryderyka, który skonał choć "jego Trizondal" trwać mógł wiecznie...

Nagle zauważyłem na placu, że żołnierze układali się w szeregi między nimi przeciskał się Król Surmenii. Odbyliśmy krótką rozmowę:
- Witam Waszą Królewską Mość - powiedziałem
- Witam - rzucił chłodno
- Czy WKM wie, że to Surmeńczycy stworzyli nam te piekło?
- Surmeńczycy? Myśmy was obronili! Nie żartujcie sobie! - zaczął się śmiać.
- To wy! Ludzie są moimi świadkami - powiedziałem z pogardą i splunąłem na buta.
Natychmiast podbiegli do mnie żołnierze i chcieli zabrać. Na szczęście po zakończeniu tego wszystkiego na plac wyszło pełno Trizondalczyków, gdy zobaczyli mój opór owych żołnierzy surmeńskich odciągneli, a jak się później okazało zmasakrowali. potem Zarządałem od Króla Sumernii pociągu dla wszystkich chętnych Trizondalczyków prosto do Nowej Menii, na 21:00, on po długim namyśle zgodził.

Wieczorem przed dworcem stały rzesze ludzi, zaś przy samych peronach stało chyba z 5 pociągów. Wsiadłem znowu w podróż, jednak teraz tym bardziej byłem zaciekawiony całą sprawą. Włączyłem radio okazało się, iż z ok. 190 tys. Trizondalczyków przy życiu zostało 130 tys. Jednak straty ogólne w mieście to ok. 230 tys. ludzi łącznie z żołnierzami. Do mojego przedziału dosiadł się pewien miły starszy pan, który chwalił się, że wszystko co się działo widział i wie skąd to, prosiłem aby opowiedział, jednak szybko usnąłem i nie dałem rady tego dnia wysłuchać opowieści, a mogłaby mi powiedzieć bardzo wiele o wszystkim.


[size=150]ODC.5[/size]
Dzień następny - "stacja śmierć"

Wybuchy w oddali, warkot samolotów - to mnie obudziło tego dnia. Pomyślałem - "czy to wojna czy co?!". Spojrzałem po moim przedziale, nie było tego starszego pana co ze mną siedział wieczorem - "gdzie on do licha się podział?!" - zapytałem sam siebie w myślach. Za oknem tylko same pola, łąki i lasy - krajobraz nużący bardziej niż książki naszych trizondalskich pisarzy. Wstałem, poszedłem do przedziału obok, wywiązała się krótka rozmowa:
- Witam
- Dzień dobry panie ambasadorze - odpowiedziały 3 kobiety.
- Nie widziały szanowne panie starszego pana, który był ze mną w przedziale?
- A chodzi panu o takiego starego dziadka?
- Tak o niego.
- Widziałam go jak poszedł do następnego wagonu, powiedział nam, że z panem i tak nie porozmawia bo pan śpi jak dzięcioł w lesie*.
- Cóż, dziękuję bardzo! Miłego dnia! Lofens**! - pożegnałem się i wróciłem do swojego przedziału.

Patrzyłem się w okno i uświadomiłem sobie, że mam mnóstwo czasu na przemyślenia. Na początek oczywiście żałowałem mojego snu, który nie pozwolił mi dokończyć, a na prawdę zacząć wysłuchiwania opowiadania tego starszego pana, "ciekawe co chciał mi powiedzieć?" - pomyślałem. Później moje myśli zaczęły krążyć wokół wczorajszych wydarzeń... "Mogłem chociaż wziąć adres tego patrioty przy fladze" - żałowałem kolejnego swego czynu. Na chwilę spojrzałem na drzwi przedziału, potem ponownie w okno. Moje oczy podziwiały te piękne krainy Królestwa Surmeńskiego, jednak w porównaniu z moją ojczyzną były one niczym. "Na cholerę ja się pchałem do tej Surmenii. Może i tu fajnie,male tylko czekać jak mnie zabiją. Jeśli nawet żołnierze JSR uciekają stąd to ja mam zostać?!" - naszła mnie myśl gdy przypomniałem sobie obrazy z wczoraj. Zapaliłem fajkę i znowu patrzyłem bezmyślnie przez okno. Nagle się rozpadało. O dziwo nagle wszystko ucichło, nie było już warkotu silników, nie słyszałem wybuchów. "Ciekawe co się stało?!" - zastanowiłem się. Udałem się do wagonu restauracyjnego. Koczowali tam na podłodze ludzie, dla których brakło miejsc w przedziałach. Teraz bar działał tylko dla biednych, ja poprosiłem jedynie o wodę nie chcą narażać nikogo na brak jedzenia bo podróż daleka, a ja tam mogę spokojnie głodować. W przedziale zrobiłem sobie kawy, w końcu tylko ona mogła mnie obudzić do końca.

Nagle pociąg gwałtownie zahamował, kawa rozlała się na siedzenie, "do jasnej cholery, co oni znowu wymyślili?!" - pomyślałem mocno poirytowany. Nagle jakaś kobieta zaczęła głośno krzyczeć "Surmeńczycy po nas przyszli, zabiją nas!". Zanim dobrze wyjrzałem przez okno do pociągu wsiadło mnóstwo żołnierzy, po 3 do każdego przedziału. Byli chamscy i bezduszni, weszli, krzyknęli: "wychodzić, ale już surmeńska świnio!" i poszli dalej. Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Wszyscy faktycznie wyszli przed wagony, na łąkę. Gdy jakiś starszy człowiek miał problem zejść żołnierze kopali go i spychali na siłę, kto nie mógł iść bo złamał sobie coś dostał kulę w głowę. "Czy oni nie mają rodzin?! Dlaczego są tak bezduszni?!" - pomyślałem. Kazano nam się ustawić w jednym długim szeregu. Za nami nadjechały kolejne pociągi, ludzie z nich dołączyli do szeregu. Ja zorientowałem się, że ci żołnierze to Monderyjczycy zwłaszcza, iż co drugi miał mundur Landsdienste (LD). W krótce jeden z nich, chyba oficer jak się domyślałem rozkazał uformować 5 rzędów ludzi. On stanął na zbudowanej niewiele wcześniej trybunie i odczytał w 4 językach: po monderysjku, trizondalsku, surmeńsku i w języku wszystkich narodów:

"Do wszystkich narodów wschodu!

My, naród monderyjski wypowiedzieliśmy wojnę naszym odwiecznym wrogom - psom surmeńskim! [krzyknął emocjonalnie - przyp. autora] Na Kontynencie Wschodnim już nigdy nie będzie miało miejsce poniżanie Monderyjczyków i wszystkich narodów przez butne śmiecie! W związku z czym mam odczytać dekret Króla Monderii:
Art.1
1. Z dniem dzisiejszym wszystkie ziemie Królestwa Surmeńskiego anektuje się do Królestwa Monderii.
2. Porządek Monderysjki jest najwyższym dobrem wszystkich mieszkańców Królestwa, nie wolno go zniszczyć.

Art.2
Do 1 sierpnia na ziemiach dawnego Królestwa Surmeńskiego władze sprawuje administracja wojskowa, a od tego dnia władza zostanie przekazana nowym zarządcom, których wyznaczy Król.

Art.3
1. Wszelkie sprawy sądowe należy rozstrzygać na korzyść Monderyjczyków.
2. Jedynym sądem na ziemiach Królestwa Surmeńskiego niech będzie wola żołnierza naszego, a jedyną karą śmierć.

Art.4
Wszyscy, którzy złamią zapisy niniejszego dekretu zostaną rozstrzelani w trybie natychmiastowym."

Po słowach odczytanych przez oficera przedstawił się on:
"Nazywam się Henrix Volks i jestem oficerem Landsdienste oraz generałem brygady Sił Zbrojnych Królestwa Monderii, od tej pory jestem zarządcą Nomosu Zavarskiego, a wszelkie moje polecania mają być dla was jak biblia!" - powiedział dumnie patrząc się w niebo. Ja czułem strach i adrenalinę, wszystko jakby z książek przygodowych. Niestety moje przemyślenia przerwała sucha komenda: "Żołnierze z pociągu wystąpić przed szeregi, na środek". Wystąpiło chyba ze 200 ludzi, zaciekawiłem się - "co teraz się stanie?!", znowu padła sucha komenda: "Monderyjscy żołnierze wystąpić!" - wystąpił tylko jeden, zaprowadzono go za trybunę. I padł rozkaz "rozstrzelać!", nagle LD-owcy otwarli ogień, na ziemi polegli wszyscy, martwi. Twarze ich były sine, a głowy roztrzaskane przez kule. Mózgi wypływały. Na oczach można było dostrzec przerażenie, a grymas twarzy mógł to tylko potwierdzić.

Myślałem, że nas puszczą wolno, ale mogłem się tylko zdziwić. Padła komenda "pracownicy administracji wystąpić!", pomyślałem - "o cholera co zrobić? jak nie wystąpię to na pewno ktoś doniesie, z drugiej strony na pewno mnie rozstrzelają za to co zrobiłem". Mimo wszystko wystąpiłem przed szereg, było nas około 300. Rozkazano wystąpić pracownikom administracji miejskich. Oficer podszedł do pierwszego i zapytał:
- kim jesteś?
- jestem zastępcą burmistrza Trizopolis
- To: Ty eres einen Trizondalczyk? - powiedział po Trizondalsku oficer
- Nie mówię po trizondalsku - spojrzał się w ziemie ten zastępca, jakby ze wstydu
- Eres Conrado ser! - po przetłumaczeniu: Plujesz na swoje pochodzenie - Rozstrzelać - dodał po monderyjsku.
Padły strzały, na ziemie kolejny trup. Oficer Volks był zażenowany tą sytuacją i powiedział: "rozstrzelać wszystkich tu stojących!" - tak też zrobiono.

Teraz już bałem się jeszcze bardziej, "a jeśli u mnie trafi się taki debil i przez niego zginę?!" - pomyślałem egoistycznie. "Wystąpić pracownicy administracji wyższej" - padła komenda. Podszedł do pierwszego z lewej oficer Volks:
- kim jesteś?
- jestem wiceministrem gospodarki Austro-Węgier!
- co tu robisz?! - zapytał Volks
- odpoczywam na urlopie!
- to to był Twój ostatni urlop, rozstrzelać! - wydał rozkaz, który natychmiast spełniono.
Stanął przy kolejnym:
- kim jesteś? - znowu zapytał o to samo
- jestem dyrektorem poczty w Tyrencji
- dobrze, idź za trybunę! A resztę rozstrzelać - tak też zrobiono.

Zostało nas może 8 albo 10. Bałem się coraz bardziej. Przecież nie byłem żadnym ministrem więc na pewno zginę. Podszedł Volks do pierwszego z prawej:
- kim jesteś?
- sędzią surmeńskim
- rozstrzelać - rozkaz wykonano zanim słowa tego padły ostatnie głoski
Podszedł do kolejnego, a ja już się trzęsłem ze strachu cały:
- kim jesteś?
- ambasadorem Austro-Węgier na Królestwo Surmeńskie!
- odmaszerować za trybunę
Chwilę się uspokoiłem, podszedł do następnego, a zaraz za nim ja:
- kim jesteś?
- doradcą przy ambasadzie Księstwa Trizondalu w Surmenii.
- mówisz po trizondalsku?
- nie.
- rozstrzelać! - rzekł chłodno Volks.

Teraz pora na mnie, cały pobladłem i trząsłem się ze strachu, pot spływał po mojej twarzy:
- kim jesteś? - znowu to pytanie.
- Wilhelm Geerniee - wyjąkałem
- Uspokój się do jasnej cholery! - krzyknął - pytam się co robisz, nie żartuj ze mnie cioto - obraził mnie.
- Jees... - znowu się jąkałem i trząsłem ze strachu
- Jeśli się nie uspokoisz rozstrzelam wszystkich tych ludzi za mną, rozumiesz?! - krzyknął
- Tak - odpowiedziałem już normalnie
- To teraz mów kim jesteś!
- Jestem ambasadorem Księstwa Trizondalu na Królestwo Surmeńskie, z siedzibą w Nowej Menii.
- Czekaj, czekaj Gernie, znam to. To Ty jesteś ten były minister kultury Trizondalu? - zapytał.
- Tak ja.
- Eres einen Trizondalczyk? - zapytał po trizondalsku
- Porte-vache! - zapytałem o zdrowie (przy powitaniu normalny zwrot) co miało być potwierdzeniem.
- Świetnie idź za trybunę.

Poszedłem za trybunę cały pobladły. Usłyszałem jeszcze dwie komendy: "nauczyciele języków obcych wystąp i tłumacz" oraz "do ciągów i odjazd" po czym poczułem silny ból głowy i straciłem przytomność... Tego dnia już się nie obudziłem.

* spać jak dzięcioł w lesie -związek frazeologiczny - dziś spać jak suseł
** Lofens - pożegnanie po trizondalsku



[size=150]ODC.6[/size]
Dzień kolejny - Popielnica

"O Boże, gdzie ja jestem, co się ze mną stało?" - pomyślałem zaraz po przebudzeniu. Otarłem ze swoich ust krew, jeszcze świeżą. Rozejrzałem się, "to jakaś ciemna furgonetka" - pomyślałem i na wyboju podskoczyłem, tak że głowa uderzyła o metalowy element sufitu. "Dokąd mnie wiozą i czemu tylko mnie?" - pomyślałem. Jednak nikt nie mógł mi odpowiedzieć na to pytanie. Moje myśli były ciągle zagłuszane przez hałas silnika i okropny ból głowy. Gdy tak jechałem parę godzin rozmyślałem o wszystkim co do tej pory w moim życiu było złe i dobre... Zastanawiałem się co z moją żoną i dziećmi - "Edit jest jeszcze młoda, jak umrę na pewno sobie kogoś znajdzie. Szkoda, że dzieci nie będą wychowywane przez ojca...". Moje przemyślenia przerwał głos upadających na plandekę kropli deszczu, z czasem rozpoczęły się grzmoty. "Ah więc Bóg się gniewa" - pomyślałem zgodnie z tym co wpajała mi babcia.

Nagle samochód zatrzymał się. Słyszałem wyraźnie kroki osób idących w moim kierunku. Me oczy ujrzały światło, gdy tylko ktoś podniósł plandekę. Byli to LD, mieli przy sobie broń. Kazali mi wysiadać. Gdy to zrobiłem jeden powiedział - "jesteśmy na miejscu". Rozejrzałem się w koło. Stałem przy wjeździe do jakiegoś miasteczka, starego, pięknego, malutkiego miasteczka. Przy betonowej drodze widniał na nowej tablicy napis: "Pettrauf an der Doss", a na ogromnej tablicy kamiennej zamazano poprzedni napis: "Ποπηελνηcα ναδ Δοσą" - czyli "Popielnica nad Dosą". Za nami był tylko las, w lewo ogromna i piękna rzeka. Domy w Popielncy były bardzo stare i urokliwe. Wszystkie uliczki biegnące od wjazdu do miejscowości były wybrukowane. Z własnej historycznej i geograficznej wiedzy wiedziałem, że to miasto leży w Nomosie Centralno Opradzki, 48 km od granicy z Monderią.

Byłem oczywiście zdziwiony, "co tu w końcu mogę robić?" - pomyślałem. Zapytałem LD:
- Co tu mam robić?
- Zobaczysz psie! - odpowiedział krzykiem, po czym kopnął mnie tak mocno, aż upadłem na beton. Zaczął mnie bić pięściami, pluł na mnie. Po czym drugi powiedział do niego:
- Brutus dajże już spokój! Miał być cały i zdrowy w Pettrauf, więc nie psuj wszystkiego jak ten ostatni debil!
- No dobra, ale on mnie denerwuje! Nie rozumiem dlaczego on ma być "Stadtverem" (skrót od "Stadtverwalter" - zarządca miasta) przecież jest Trizondalczykiem, co on wie o tej ziemi? - zapytał Brutus
- Taka była decyzja i nic z tym nie zrobimy. I tak go pewnie rozstrzelają. Rozejrzyj się człowieku! Przecież tutaj stoją puste domy! Większość pewnie ograbiona i zniszczona od środka! Co ty myślisz, że on zrobi z tego jedno z większych ośrodków monderyjskich w Surmenii?! - pytał retorycznie drugi. Ja tym czasem już zrozumiałem jakie będzie moje zadanie. "Teraz to chyba faktycznie zginę, ten LD ma rację!" - pomyślałem pesymistycznie. "No jedzie Gauleiter (zarządca Okręgu w Monderii), do przodu na kolana psie!" - krzyknął Brutus i popchnął mnie tak, że upadłem.

"To ten nowy?!" - zapytał retorycznie Gauleiter, niby to kierował do LD-owców, a niby w przestrzeń. Spojrzał na mnie lekko z góry, kpiąc sobie. Jednak trzeba przyznać był człowiekiem konkretnym, po kilku minutach przyglądania przeszedł do rozmowy:
- Wy jesteście tym przedstawicielem Trizondalu na Surmenię?
- Tak - odparłem
- To mam obowiązek wam powiedzieć, że Trizondal wypowiedział wszelkie stosunki z Królestwem Monderii. W związku z tym albo was rozstrzelamy albo będziecie dla nas pracować.
- Jak miałaby wyglądać moja praca? - zapytałem
- Mielibyście zostać Zarządcą Miejskim dla Pettrauf, które zostało parę dni temu już opróżnione ze wszystkich poprzednich mieszkańców.
- Ale co miałbym konkretnie robić? - dopytywałem
- Waszym zadaniem byłoby postawienie tego miasteczka na nogi. Znalezienie nowych mieszkańców oraz pełna współpraca z Siłami Zbrojnymi Królestwa Monderii i Landsdienste.
- Wstępnie się zgadzam.
- Świetnie! Ja jestem waszym przełożonym, zobaczymy miasteczko - rzekł Gauleiter.

Udaliśmy się pod eskortą LD-owców pustymi uliczkami opuszczonego pięknego, ale zaniedbanego miasteczka. Szliśmy przez centrum. Na rynku stał ogromny kościół, jednak częściowo zniszczony. Kamienice były bardzo stare. Pełno tutaj było skwerów i malutkich placów z liczną zielenią. Nagle Gauleiter powiedział: "To miła strona miasta, a teraz chodźmy do lasu". Po ok. 20 minutach drogi leśną ścieżką znaleźliśmy się w samym środku lasu, na mostku nad ogromnym wykopem. Wszędzie pełno było trupów i krwi. Nagle usłyszałem jakiś krzyk, do lasu weszło 10 żołnierzy, ustawiono kilku ludzi wzdłuż krawędzi i rozstrzelano. Ciała wpadły bezwładnie do dołu. "I ja tak mogę skończyć" - pomyślałem. "Dlaczego oni to robią?!" - taka była moja druga myśl. "No wystarczy tego!" - rzekł Gauleiter i wskazał mi palcem ścieżkę, którą przyszliśmy.

Po uprzejmym już pożegnaniu LD-owcy odprowadzili mnie do mojego nowego domu, który znajdował się przy malutkim stawie. Chociaż było tam pięknie czułem się jakoś obco i nieswojo. Położyłem się spać i zasnąłem...



[size=150]ODC.7[/size]
Dzień kolejny - więźniowie

Obudziło mnie pukanie, a właściwie trzaskanie i walenie do drzwi. Pomyślałem – „kto tam do jasnej cholery o 5 rano czegoś chce?!”. Byłem bardzo zdenerwowany, krzyknąłem „zaraz!”. Musiałem się ubrać po raz kolejny w te same ubrania, które towarzyszyły mi od wyjazdu z Wietrznej Góry. W dodatku łóżko było strasznie niewygodne. W nocy było zimno, a spałem na samym materacu z poduszką, prześcieradła do przykrycia nie wolno mi było tknąć bez zgody Landsdienstów (LD). Gdy otworzyłem drzwi stanął przede mną sam Gauleiter, jak się dowiedziałem Bogdan Kolting. Tonem nie znoszącym sprzeciwu rozkazał: „ubierz się do porządku, tu masz ubrania - wskazał na krzesło znajdujące się w korytarzu - a potem idziemy do miasta!”. Cóż mi pozostało zrobić, odziałem się w piękny mundur i zszedłem na ulicę przed domem, tam czekali już LD-owcy i Keteling. Prowadził Keteling, nie wiedziałem dokąd dokładnie idziemy, LD-owcy też nie wiedzieli, ich kroki były bardzo niepewne.

Szliśmy powoli główną ulicą całej miejscowości, która dumnie nazywała się ulicą „ wolności i swobody”, zaś na jednym z domów był napis „υληcα ημ. бοχατερóω Νοωει Μενηη” – ulica im. Bohaterów Nowej Menii – zapewne chodziło o jakieś wydarzenie historyczne, o którym jednak nie mogłem sobie nic przypomnieć. Przeszliśmy tak przez całe prawie miasteczko, aż doszliśmy do miejsca gdzie było ono całkowicie zniszczone i wszędzie znajdowały się ruiny budynków. Keteling powiedział:
- Tu masz swój urząd miasta, hahahaa – zaśmiał się głośno
- Czy muszę to odbudować, czy na razie inny budynek może służyć jako urząd miasta?
- Możesz robić co chcesz to twoje miasto, ale pamiętaj ktoś kiedyś cię za wszystko rozliczy – uśmiechnął się cynicznie.

Postanowiłem rozejrzeć się. Jeden z LD-owców dał mi mapę miasta i pokazał palcem bez słowa plac, na którym staliśmy. Faktycznie stał tu urząd miasta, nieopodal była siedziba policji. Cały plac nazywał się „Placem Trzech Synów”. Od razu pomyślałem o ulicy im. „Trzech Synów”, którą pamiętałem z Nowej Menii. Na moje pytanie:
- Kim byli trzej synowie?
- Haha jakąś surmeńską rodziną – zaśmiał się LD-owiec
Nie mogłem w żaden sposób zrozumieć o co chodzi w tej nazwie, jednak niosła ona ze sobą coś tajemniczego i coś mrocznego. „Teraz jednak nie dowiem się o co chodziło, wszystkich Surmeńczyków wyrżnęli w pień” – pomyślałem patrząc w oczy uśmiechającego się Ketelinga.

Wróciłem sam do swojego domu. Zacząłem rozmyślać jak ściągnąć do opustoszałego miasteczka dużą liczbę Monderyjczyków i jak odbudować to co zniszczył front? „Przecież teraz już nie będę mógł liczyć na tych co zawsze, na wojsko bo oni walczą, ech...” – pomyślałem z pewnym żalem do całego świata. Czasu na rozmyślanie miałem mnóstwo. W pewnym momencie jedno słowo zacząłem powtarzać w myślach w koło – „więźniowie!”. W końcu wykrzyknąłem je najgłośniej jak umiałem! „Na kogo można będzie liczyć jak nie na więźniów?! Więzienia przerabiają na szpitale, ale z więźniów chorych nie zrobią!” – taka sprytna myśl przeszła przez mój mózg.

Wstałem i pobiegłem do sekretariatu, tak do sekretariatu, tam gdzie mieszkałem był bowiem kiedyś dawny hotel. W sekretariacie był telefon i radio. Wykręciłem numer do Departamentu Więziennictwa na Okręgi Okupowane:
- Witam z tej strony Zarządca Miejski Popielnicy!
- Czego przepraszam bardzo? – zakpił ze mnie urzędnik, zakpił i z tysiącletniej surmeńskiej historii tej miejscowości...
- Z Pettrauf an der Doss!
- Ach tak, słucham. – ironii w tym było co nie miara
- Czy jest możliwe aby w ciągu 21 dni oddelegować do mojego miasta 10 tys. więźniów i 100 strażników albo Landsdienste?
- Nie ma problemu, pierwszy transport – jutro 1000 ludzi i 3 strażników. Co z nimi tam u was zrobicie mnie kompletnie nie interesuje, możecie ich nawet potopić albo powiesić w lasach, ale jak kogoś zabiją to pan za to odpowiada! – powiedział surowym głosem urzędnik.
- Dobrze! A jaki mam budżet na utrzymanie ich?
- Budżet na całe miasto to 100 tys. Marek
- A jaki jest przelicznik na Markę Królewskich? - zapytałem
- 1 Wasza Marka to 10 naszych lub 5 libertów.
- Dziękuję! Miłego dnia!

„A więc mam do wykorzystania 10 tys. Marek Królewskich. Przecież to 5 średnich pensji w Trizondalu. Zawsze wiedziałem, że Monderia ma słabą walutę, ale aż tak?” – postanowiłem w związku z tymi myślami zadzwonić do Departamentu Skarbu na Okręgi Okupowane:
- Dobry dzień ja dzwonię z Pettrauf an der Doss!
- Dobry dzień, słucham Szanownego Pana!
- Ile stanowi średnia pensja krajowa w Monderii i jaka jest jej siła nabywcza w porównaniu np. do Austro-Węgier.
- Średnia pensja to 500 Marek. Dokładnie taka sama.
- Czy wszystkie zasoby Pettrauf są w Markach?
- Nie, jeszcze 10 tys. naszych Marek mamy w Markach Królewskich, ale wymieniamy je na naszą walutę.
- W takim razie proszę ich nie wymieniać tylko jak najszybciej wysłać do Pettrauf!
- No dobrze, ale to zajmie nam przynajmniej jeden dzień. Do widzenia. – powiedział służbowo i odłożył słuchawkę kompetentny urzędnik.

„Świetnie! Pensja w Trizondalu to 1 tys. Marek Królewskich czyli akurat 10 tys. Marek. W takim razie powinienem na stałe zatrzymać więźniów jeśli będę im płacił w Markach Królewskich bo przynajmniej na jeden miesiąc dla 10 osób starczy – akurat od wyżywienia i porządku!” – myśli moje krążyły jeszcze w sprawach finansów. Przejąłem się bardzo: „o kurcze, a co jak mimo wszystko nasz rząd będzie chciał wycofać Markę Królewską?!” – złapałem się wręcz za głowę.

„Robotnicy i porządek!” – to moja kolejna myśl. Pobiegłem do lasu, gdzie znowu trwały rozstrzeliwania, strażnicy nie chcieli mnie przepuścić jednak Keteling wziął mnie na bok widząc moją przepychanie z LD-owcami. Rozpoczęła się krótka rozmowa:
- O co chodzi żesz?! – zapytał zdenerwowany
- O 100 ludzi do porządkowania miasta.
- A co mnie twoje miasto obchodzi!
- Jutro na głowę zwali mi się 1000 tys. więźniów jak będą gwałcić, palić i rabować to twoja wina będzie – powiedziałem ostro.
- No dobra, poczekaj – odszedł na środek i ręką kazał wstrzymać rozstrzeliwania.

„Niech z każdej z wiosek wystąpi po jednym murarzu, jednej sprzątaczce.....-wymieniał bez końca – dobrze, resztę rozstrzelać” – rozkazał.
- To twoi robotnicy, a do pomocy masz dwóch LD-owców.
- Dziękuję.

Poszliśmy wszyscy na rynek. Wytypowani byli bardzo przejęci i przerażeni. Stanąłem na podwyższeniu, które stało to chyba od zawsze i powiedziałem:

„Nie bójcie się! Teraz pomożecie mi remontować miasteczko! Wszystkie domy mają być przygotowane na przyjazd nowych. Sprzęty domowe naprawione! Wszelkie kosztowności zaś możecie zatrzymać!”.
Gdy zstępowałem z podestu podszedł do mnie jeden z LD-owców i na ucho powiedział, że nie godzi się aby rozdawać pieniądze Surmeńczykom. To też dodałem jeszcze na głos po surmeńsku „Γοδνα πłαcα ζα δοбρą πραcę” – „Godna płaca za dobrą pracę”. Wszyscy parsknęli śmiechem, tylko LD-owcy opuścili głowy nie rozumiejąc i czując ogromne upokorzenie.

Koło 20 wszyscy znowu wstawili się na rynku. Posprzątano wszystko, śmieci wyrzucano na ulice. Podziękowałem za pracę i kazałem w szkole ulokować się do snu, gdyż jutro rano trzeba jeszcze posprzątać ulice i spalić śmieci. Sam także udałem się do swojego domu, gdzie usnąłem.




[size=150]Odc.8[/size]
Dzień następny – ognisko

Wstałem koło południa, pod moim hotelem czekała już masa ludzi, a Landsdienste dobijali się do drzwi. Ubrałem się szybko i zszedłem na dół. Otwarłem drzwi i zapytałem:
- O co chodzi do ciężkiego licha?
- Grzeczniej psie! – odpowiedział ostro LD-owiec
- Dobrze, ale czego chcecie?!
- Ludzie już wstali i pytają co mają robić.
- Niech pozbierają wszystkie śmieci i ułożą je na rynku, a ja coś wymyślę!
- No dobrze, tylko ubierze się! – powiedział śmiejąc się LD-owiec.

Wróciłem do pokoju ubrałem się w swoje stare i poszarpane ubrania ponownie. Usiadłem na krześle i zastanawiałem się skąd załatwić transport no i gdzie zutylizować te wszystkie śmieci, a przede wszystkim jak. Patrzyłem się przez chwilę bezmyślnie w okno, aż do głowy przyszedł mi pomysł aby załatwić ciężarówki u Ketelinga. Poszedłem do lasu, gdzie ciągle trwały rozstrzeliwania, ciągle nowe twarze padały na stare ciała, ciągle czuć było zapach rozkładu dusz ludzkich. Keteling sam do mnie podszedł i zapytał:
- O co chodzi?
- O ciężarówki do utylizacji śmieci.
- Co z nimi zrobisz?
- Spalę na polanie koło lasu.
- Spalisz mówisz? Mhm świetnie.... Ale do ciężarówek dodam ci jeszcze 50 ludzi.
- Po co?
- Nie dyskutuj, bierzesz?
- Tak.
- To tam stoi oficer, z którym pojedziesz do miasta. – faktycznie wskazał mi jakiegoś żołnierza.

Oficer podczas podróży na rynek nie mówił nic. Za nami kolejnymi ciężarówkami (a było ich 5) jechali żołnierze monderyjscy. Dojechaliśmy na rynek, wszyscy wysiedli z ciężarówek. Do 3 z nich załadowano śmieci, a do kolejnych 3 wszystkich ludzi łącznie ze mną. Podczas podróży na polanę zapytałem oficera:
- Co się stanie z ludźmi?
- Wypuścimy ich. – mówiąc to ironicznie się uśmiechał.

Dalsza droga to już tylko milczenie. Na polanę jechało się 20 min leśną drogą dlatego miałem trochę czasu na przemyślenia. „Dlaczego on się tak uśmiechnął i po co Bogdan dał mi dodatkowych 50 żołnierzy?” – te pytania ciągle mnie męczyły. Z czasem jednak zacząłem się przyglądać pięknym krajobrazom. O mało co byśmy nie przejechali sarny. „Sarny i leśne zwierzęta to chyba jedyni świadkowie tej leśnej masakry nieopodal szkoda, że niemi.” – pomyślałem wodząc wzrokiem za spłoszoną zwierzyną. „Dojechaliśmy, wysiadaj!” – krzyknął oficer, dopiero to sprawiło, że zauważyłem co się w koło dzieje.

Wszyscy wysiedli, śmieci zrzucono na środek polany. 3 żołnierzy wyciągnęło kanistry z benzyną i podpaliło wszystko. Wszystkich Surmeńczyków zgromadzono w koło tego ogromnego ogniska i rozkazano zaśpiewać swój hymn co mnie bardzo zdziwiło. Jednak już pod koniec pierwszej zwrotki, po słowach: „Przy tobie walczyć za swobodną Surmenię.” rozkazano im przestać.

Jeszcze 30 min tak było, aż oficer zawołał do siebie jakiegoś żołnierza i coś mu mówił. Mi kazał wsiąść do auta, które zamkną na klucz od zewnątrz. Zobaczyłem jak dorzucono drewna do ognia, a wszystkich Surmeńczyków polano benzyną i skuto po dwóch kajdanami. Ustawiono ich w koło ogniska i jeden z żołnierzy śpiewał monderyjski hymn, a im kazał powtarzać. Po słowach „Za Króla i Królestwo będziemy umierać po wszystkie czasy” nastała cisza przerwana pierwszą serią z karabinów maszynowych. Jednak kule nie padały w głowy, tors aby zabić, lecz w nogi. Żywi ludzie wpadali do ogniska ciągnąc za sobą kompanów. Krzyki dochodzące z ognia były okropne. Na koniec dorzucono jeszcze drewna.

Do mojego auta wsiadł oficer. Zapytałem:
- Dlaczego to zrobiliście? Obiecywałeś!
- Wypuściliśmy ich prosto do nieba, haha – zaśmiał się.
- A ty milcz bo polecisz jak oni.

Zamilkłem już lepiej. Żołnierze pojechali do lasu, a ja do miasta, z powrotem do hotelu. Nie mogłem zrozumieć dlaczego to zrobili. Ciągle wmawiałem sobie, że to moja wina. „Gdybym ich nie wziął do pomocy przynajmniej zginęli by bez cierpień” – powtarzałem w myślach jak zaklęty. Położyłem się na łóżko i szybko zasnąłem. Znowu śnił mi się ten sam sen o człowieku, któremu patrzę prosto w oczy, aż nagle nie stają się one czerwone z krwi. Nie mogłem go zrozumieć.

Obudziłem się koło 8 wieczorem, właściwie obudziły mnie ciągle przejeżdżające drogą ciężarówki, które było słychać ze względu na silniki i betonową drogę. Nagle wszystko ustało jak zaczarowane. Za to ktoś zaczął walić do moich drzwi jak oszalały. Zbiegłem na dół, tym razem stało tu trzech Kerkerbeamte (urzędnicy więzienni – w skrócie Kerker).
- Zarządca miejski?
- Tak, o co chodzi?! – zapytałem ze zdziwieniem,
- My przywieźliśmy tysiąc więźniów, gdzie można ich zakwaterować?
- No we wszystkich domach w koło.
- Aha, a gdzie my możemy spać?
- A ilu was jest? – zapytałem rozglądając się po okolicy.
- 20.
- To proponuję w Domu Nauczycieli – był to stary i ogromny budynek, gdzie mieszkać mógł każdy nauczyciel nie mający ani domu ani mieszkania. A mieszkania w Domu Nauczyciela były przeogromne jak apartamenty w Nowej Menii.
- Dobrze, więźniów rozkwateruję sam, ale proszę jutro zrobić apel na rynku o 5 rano! A tutaj są kartoteki – wręczył mi wózek z 100 segregatorami.
- Dobrze, a teraz pozwolicie, że pójdę spać.

Wziąłem i wciągnąłem po schodach te segregatory i poszedłem spać, jeszcze tylko nastawiłem budzik na 4 rano.




[size=150]ODC.9[/size]
Dzień kolejny – wielka defensywa

„Wstawać psie!” – takie okrzyki obudziły mnie nad ranem.Do drzwi ciągle ktoś walił Nagle rozległa się salwa z karabinów maszynowych w powietrze. Spojrzałem na zegarek, było koło 8 rano. Zbiegłem na parter i otworzyłem drzwi.
-Słucham, o co chodzi?! – zapytałem poirytowany i lekko przestraszony.
-Oficer Fryderyk Chetch (czyt. Hecz) – przedstawił się krzykliwie młody człowiek, ok. 35 lat – w imieniu Króla Monderii przejmuje Wietrzną Górę i przekształcam ją w Obóz Przesiedleńczy oraz w Twierdzę Sił Zbrojnych, w związku z wielkim odwrotem Monderyjskim.
-A co z więźniami? Ma jeszcze dojechać pozostałe 9 tys. Ludzi!
-Spokojnie, już tą sprawę załatwiliśmy. Więźniowie obecni zajmą się niszczeniem wszystko co może ułatwić przeciwnikowi drogę odwrotu. A ci, którzy nie dojechali zostaną pewnie przejęci przez Surmeńczyków.
-A co ze mną?! – zapytałem.
-Pan zostanie przewieziony do Nowego Grodu - Aurei po Surmeńsku – gdzie stacjonują jeszcze nasze wojska i tam mieliśmy rozkaz przetransportować wszystkich zarządców miejskich. A teraz jeszcze podpisze pan zgodę na rozstrzelanie pozostałych Surmeńczyków.
-Dobrze, niech i tak będzie.

Chetch podał mi kartkę po monderysjku, podpisałem to i usiadłem lekko załamany i przestraszony na ławce. Niestety Chetch kazał mi iść razem z nim na rynek. Tam kazał mi patrzeć na co się zgodziłem. Nagle na rynek wjechało 5 ciężarówek, z każdej wyładowano po ok. 30 ludzi i ustawiono w kilku rzędach. Z pobliskich kamienic padły strzały, a ciała legły na ziemię. Podbiegło ok. 20 więźniów, w dresach więziennych ( po tym ich rozpoznałem) i uporządkowali wszystko, a ciała zrzucili na kupę. Później wjechało kilka ciężarówek, niestety nie pamiętam ile, z których wyładowano same obrazy i malowidła i je podpalono razem z trupami.

Trwało to wszystko jeszcze kilka godzin, aż mnie mdliło na widok tych wszystkich trupów, niektóre miało jeszcze pootwierane oczy. Spacerując po rynku z Chetchem podeszliśmy do dziecka, które leżało z boku kupki, wskazał on mi grymas jego twarzy i powiedział „Patrz Surmeńskie dziecko jakby nieszczęśliwe, że odchodzi z piekła, pewnie idzie do piekła tam gdzie jego miejsce. Hahaha” – zaśmiał się na koniec butnie. Mi zrobiło się jakoś nieswojo, jakoś przykro. Nie mogąc patrzeć na to dziecko kopnąłem je tak, że obróciło się na plecy.
Usiadłem na ławce i rozmyślałem. Czy aby nie przesadziłem, „czy może ktoś kiedyś nie zechce mnie z tego rozliczyć? „ – pytałem sam siebie i od razu udzielałem odpowiedzi „Monderyjczycy z liczby zwłok, bo przecież oni muszą wygrać” – przez chwilę wierzyłem w naiwną i kłamliwą politykę Monderjską.

Około 16 przyszło po mnie 3 żołnierzy i powiedziało:
-Mamy obowiązek odwieść pana do Nowego Grodu!
-Dobrze, jedziemy samochodem?
-Nie, pociągiem będziemy znacznie szybciej. Specjalnie podstawiono dla pana lokomotywę i wagon – wskazali razem na dworzec.
-Już mam wsiadać? – zapytałem, bo i tak nie miałem nic do pakowania.
-Jeśli nie ma pan nic do pakowania to tak będzie najlepiej.

Wsiadłem do wagonu, który trzeba było przyznać był bardzo luksusowy. Szkoda, że jedyną lokomotywę jaką mieli to była lokomotywa parowa. Gwizd oznajmił wszystkim, że odjeżdżamy. Do Nowego Grodu zostało jeszcze 2 godziny drogi. Dostałem własny przedział, gdzie mogłem sam siedzieć, niemal jak prawdziwy Monderyjczyk. Chyba przez moment oszalałem w pełni i straciłem głowę. „W końcu udało mi się dorównać Monderyjczykom, może kiedyś będę całkowicie taki jak oni, może będę jednym z współplemieńców Monderjskich” – taka haniebna myśl przeszła przez moją głowę. „Ale przecież jestem Trizondalczykiem, co ja pieprzę!” – zbudziło się moje Trizondalskie sumienie.

Do przedziału wszedł jeden z żołnierzy i wdałem się z nim rozmowę:
-No widzę, że się pan rozgościł już. Haha – roześmiał się.
-Tak troszkę się zamyśliłem i jakby zapomniałem gdzie jestem. – uśmiechnąłem się delikatnie.
-Ależ spokojnie! Król Monderii jest z pana dumny! W pana mieście zamordowano ok. 78 tys. Surmeńczyków. O ile w innych regionach zawsze był jakiś sprzeciw, to w pana przypadku sam pan na to się godził z miłą chęcią.
-Dziękuję. I jeszcze sprowadziłem więźniów do tworzenia miasta – pochwaliłem się.
-A tak, tak. Szkoda, że ich trzeba był zabić.
-Zabić? Dlaczego?
-Wykonali swoją pracę to musieli zginąć to kryminaliści!
-A linia frontu daleko jest od Aureri? – zmieniłem specjalnie temat.
-Od czego? Dobry z pana zarządca, ale widać Trizondalczyk! – po tych słowach splunął na ziemię.
-Przepraszam! Od Nowego Grodu! Proszę nie być pewnym swojej wyższości nade mną. Jestem nad panem zawsze, w każdym państwie! – powiedziałem butnie.
-8 km było wczoraj. Teraz może i jest pan, ale gdyby Surmeńczycy pana złapali to będzie pan najpewniej rozstrzelany. Przecież o pańskich osiągnięciach słyszeli wszędzie, nawet w pana zapyziałej Meridzie! A teraz do widzenia! – rzucił i wyszedł.

Widać było, bardzo zdenerwowałem tego żołnierza. Jednak jego słowa zrobiły na mnie wielkie, negatywne oczywiście wrażenie. Zacząłem się zastanawiać co by się stało gdyby mnie złapali Surmeńczycy. „To będzie mój koniec, na pewno nie wydadzą mnie Trizondalowi! Skoro wczoraj było 8 km, to dziś pewnie 2 km” – zamartwiałem się poważnie. Bałem się o siebie, ale także o swoją rodzinę.” Co oni zrobiliby gdyby czuli na sobie piętno swojego męża i ojca – zbrodniarza „ – myślałem.

Nagle do przedziału wpadł żołnierz i krzyczał: „To koniec! Zajęli Nowy Gród! Wszystkich rozstrzelano! Co więcej zamknęli nam drogę ucieczki pociągiem! To już koniec! Zginiemy jak psy! Ale nie, ja nie zginę z ich zhańbionych rąk!” – to zawoławszy strzelił sobie w głowę. Mózg rozprysł się po całym przedziale, białka wypłynęły, a on legł na podłogę. Pociąg zaczął hamować. Zaniepokoiło mnie to, przekroczyłem ciało żołnierza i wyszedłem na korytarz. Podbiegł do mnie drugi żołnierz i powiedział, że za chwilę wpadną tu Surmeńczycy i powinienem się zabić, ale on mi nie pomoże mimo tego, że ma taki obowiązek. Strzelił sobie w głowę i upadł jak jego kolega. Później usłyszałem jeszcze trzeci strzał i czwarty z lokomotywy. „No to pięknie! Zginę jak pies, a w dodatku jestem tu sam!” – pomyślałem przestraszony.

Pociąg się już zatrzymał. Spanikowałem i schowałem się pod siedzeniem w moim przedziale. Słyszałem salwę z karabinu w ścianę wagonu. Nagle usłyszałem kroki. Ktoś otworzył drzwi mojego przedziału. Przestraszyłem się, serce biło mi jak szalone. Jednak nie zauważyli mnie! Wyszedł Surmeńczyk. Myślałem, że jestem wolny. Jednak po chwili wpadł kolejny żołnierz Surmeński i mówił do tamtego „ Co ty pieprzysz do cholery! Myślisz, że 3 żołnierzy jechało by sobie wagonem ot tak dla luksusu?! Zobacz jakie tu są klamki debilu!”. Słowa jego ustały, a ja poczułem mocne kopnięcie w brzuch i krzyknął odruchowo z bólu. I wtedy zawołał do mnie napastnik dalej kopać „Wstawaj ty psie bo cię skopię na śmierć!”. Wyczołgałem się spod siedzenia, czułem silny ból brzucha. Nagle w przedziale zjawił się trzeci Surmeńczyk i zapytał:
-Kim jesteś?!
-Nikim ważnym!
-Νηε κłαμ πσηε! – tzn. „Nie kłam psie!”.
-Jestem Wilhelm Gernie.
-Ten Gernie co mordował naszych?! No to jednak tak jak myślałem, że stworzyli dla ciebie wspaniałe warunki do egzystencji psie!
-Nikogo nie zastrzeliłem! – po tych słowach poczułem ból w brzuchu, lekko się schyliłem i dostałem pięścią w twarz.
-Ty psie mam ochotę cię zabić! Nie zrobię tego bo staniesz przed sądem zdrajco! – powiedział do mnie z pogardą.

Przestraszyłem się tych słów. Pomyślałem – „Jak to, ja wielki budowniczy tych ziem mam zostać sądzony?! Jestem bohaterem i patriotą!”. Nie wiem czemu, ale zacząłem śpiewać Trizondalski hymn. „O, powiedz, czy jeszcze gwiaździsty sztandar powiewa
Ponad krajem wolnych, ojczyzną dzielnych ludzi? – po tych słowach podszedł do mnie jeden z Surmeńczyków i splunął w twarz, po czym powiedział: „Nawet twoje zacne pochodzenie cię nie uchroni przed sądem!” po czym mocno uderzył mnie w głowę i straciłem przytomność. Tego dnia już się nie obudziłem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Uprad Medialnyh Sprav / Prawda Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deoxGreen v1.2 // Theme created by Sopel stylerbb.net & programosy.pl

Regulamin